Choroba wysokościowa – jak jej uniknąć?

Choroba wysokościowa – brzmi jakby mogła spotkać wyłącznie osób przebywających w najwyższych pasmach świata. A tymczasem okazuje się, że znajdą się tacy pechowcy, którzy mogą jej doświadczyć już na wysokości 2500 metrów. Czyli o zgrozo, podczas zdobywania Rysów. W istocie jednak jej bardziej niebezpiecznego oblicza możemy zaznać podczas wypraw w wyższe rejony naszego globu. W Ameryce Południowej jest nazywana soroche i tamtejsi Indianie od zawsze uważali, że jest zsyłana przez samych bogów, chcących w ten sposób przestrzec śmiałków, którzy próbują znaleźć się bliżej nieba. O jakich dolegliwościach jednak mowa? Co ją wywołuje oraz w jaki sposób możemy zminimalizować jej skutki? A trzeba wiedzieć, że igranie z chorobą wysokościową nie ma sensu, bo jej zbagatelizowanie może skończyć się tym, że góry opuścimy w plastikowym worku.

Dlaczego choroba wysokogórska tak w ogóle występuje?

Przede wszystkim trzeba wyjaśnić, dlaczego choroba wysokościowa tak w ogóle występuje? W końcu na całym globie, więc również na dużych wysokościach zawartość tlenu w powietrzu i tak wynosi 21%. A jednak bez wątpienia osoby przebywające np. w Himalajach doświadczają tej choroby. Tak jakby tlenu było tyle samo, ale jednak było go mniej. Sekret tkwi w gęstości powietrza. Wyobraź sobie, że np. na wysokości 5000m n.p.m. powietrze jest dwukrotnie rzadsze, a na 8000m n.p.m. nawet już trzykrotnie. Oznacza to, że himalaiści wdrapujący się na ośmiotysięczniki potrzebują nabrać 3 oddechy powietrza, aby pobrać tę samą porcję tlenu, co zajadający się goframi spacerowicze w Kołobrzegu. 

Stąd też pewnym rozwiązaniem mogłoby być targanie ze sobą butli z tlenem – często nieodłącznego elementu ekspedycji wyprawiających się na najwyższe szczyty świata. Coś jednak za coś. Jedna taka butla waży około 4kg, więc jest to ciężar, który już można poczuć na plecach. W świecie himalaizmu wspomaganie się tlenem z butli w oczach niektórych ujmuje trochę splendoru. Nie brakuje takich górskich harpaganów, którzy uznają, że wspomaganie się tlenem obniża wysokość góry nawet o 2 tysiące metrów.

dlaczego niektórzy lepiej znoszą chorobę wysokościową?

Mówi się, że każdy człowiek jest inny, ale kto by podejrzewał, że autor tego powiedzenia trafił w samo sedno jeżeli chodzi o ludzkie predyspozycje do radzenia sobie z chorobą wysokościową. Choć dziś do końca nie wiadomo, dlaczego niektórzy świetnie adaptują się do przebywania na większych wysokościach, a inni czują ból głowy już na 2,5 tysiącach metrów, to jednak naukowcy mają swoje wyjaśnienie. Ich zdaniem szkopuł tkwi w predyspozycjach genetycznych. To miałoby sens, jeżeli będzie rozważać, dlaczego nie cierpią na nią mieszkańcy najwyżej położonej stolicy świata. Mowa tu o La Paz w Boliwii, którego najwyższe osiedla mieszczą się na wysokości 4100m n.p.m.

To jednak nadal nisko w porównaniu do obywateli miasta La Rinconada w Peru, którzy muszą radzić sobie z życiem na wysokości, bagatela, 5100m n.p.m. W środowisku górskim za fenomen uchodził Jerzy Kukuczka, który świetnie radził sobie z adaptacją do dużych wysokości. Nie miał jednak genetycznego bonusu, bo urodził się w przepięknych Katowicach, które leżą na 266m n.p.m.

La Rinconada, czyli najwyżej położone miasto świata. Fot: Hildegard Willer CC BY-SA 4.0, Wikimedia Commons

Choroba wysokościowa - objawy

Czas skupić się trochę na tym, z jakimi objawami wiąże się choroba wysokościowa (nazywana często też chorobą wysokogórską)? Przede wszystkim, gdy pobieramy mniej tlenu z powietrza, to obniża się ogólna sprawność fizyczna organizmu. Idziemy wolniej, człapiemy, nogi są jakby z betonu, a siły jednak znaleźć jakoś trzeba. Jednym z nakazów względem himalaistów jest to, by jak najszybciej opuścić tzw. strefę śmierci znajdującą się powyżej 7900m n.p.m. Kolejnymi objawami są problemy ze snem, brak apetytu i kłopoty żołądkowe. Niższy pobór tlenu równa się niedotlenieniu krwi, czyli w dalszym etapie całego organizmu, co może doprowadzić nawet do obrzęku płuc. W efekcie w pęcherzykach płucnych gromadzi się płyn, który jeszcze bardziej utrudniania wchłanianie tlenu. 

Za najcięższą dolegliwością uchodzi jednak obrzęk mózgu, do którego dochodzi wskutek gromadzenia się płynu wewnątrzkomórkowego. Efektem jest wzrost ciśnienia śródczaszkowego. Jako, że nie każdy kto to czyta ukończył jakiś medyczny fakultet, więc wyjaśnię to bardziej obrazowo. Czaszka nie jest z gumy i nie powiększy się pod wpływem nacisku od środka, więc obrzęknięty mózg zaczyna wtedy coraz bardziej naciskać na tkankę nerwową. 

Taka sytuacja równa się z szeregiem dolegliwości – rozsadzający głowę ból, zawroty, problemy z koordynacją ruchową, równowagą, a nawet halucynacje. Popularne w relacjach z górskich wypraw na dach świata są wspomnienia o towarzyszącym zdobywcom tajemniczym fantomie, którego zdają się widzieć dotknięci chorobą wysokościową zdobywcy. Długo szukać nie trzeba. Taką historię przywołał między innymi Reinhold Messner, pierwszy zdobywca wszystkich ośmiotysięczników. Miało to miejsce w trakcie zdobywania w 1970r Nangi Parbat wraz ze swoim bratem. Cierpiącym na chorobę wysokościową osobom pogarsza się również zdolność do orientacji w terenie. Z tego powodu znane są historie, kiedy pomimo wielogodzinnych zejść po zaliczeniu wierzchołka upragnionej góry, ciała martwych zdobywców były znajdowane bardzo blisko obozów. W skrajnych przypadkach choroba wysokościowa doprowadza do śmierci. Uważa się że właśnie choroba wysokościowa była przyczyną śmierci Tomasza Mackiewicza, czyli popularnego „Czapkinsa” podczas słynnej akcji górskiej na Nanga Parbat w 2018 roku.

Reinhold Messner nie tylko jako pierwszy zdobył wszystkie ośmiotysięczniki, ale też zawsze z gór wracał. Fot: Pixabay

Podręcznikowe podejście do aklimatyzacji w górach

„Lepiej zapobiegać, niż leczyć” rzekł ponoć kiedyś Hipokrates. Toteż zrobię tę przyjemność Hipokratesowi i zajmę się teraz dobrymi praktykami, których zastosowanie pozwoli Ci piąć się w górę niczym pająk. Kluczowa jest rozsądna aklimatyzacja. Przedstawię książkowy scenariusz, który należy zastosować w przypadku chęci postawieniu stopy na szczycie o wysokości 5000 m n.p.m.:

  • Działania zaczynamy na dobrą sprawę od wysokości 2500 metrów i tam właśnie spędzamy pierwszą noc. Następnie pokonujemy dziennie nie więcej niż 300-500 metrów w pionie. Co ważne, ta zasada tyczy się każde kolejnego dnia.
  • Po zdobyciu przewyższenia rzędu 1000 metrów stosujemy dzień przerwy na aklimatyzację. Chodzi o to, by organizm przyzwyczaił się do nowych dla siebie warunków.
  • Sam atak szczytowy powinien z kolei nastąpić z punktu znajdującego się nie niżej niż 1000 metrów od naszego celu. Koniecznie trzeba jednak zapomnieć o nocce na szczycie. Obowiązuje zasada, że „nie śpi się tam, gdzie się dotarło.” W praktyce oznacza to, że wspinacze nabierając wysokości dochodzą do obozu, tam niejako „dotykają namiotu” i po okołogodzinnym pobycie robią „dzidę w dół” do niższego obozu. Dopiero z niego kolejnego dnia mogą ruszyć na nocleg do pomacanego poprzedniego dnia namiotu. Skąd akurat godzinny pobyt? Chodzi o to żeby naprodukować sobie czerwonych krwinek, z których potem czerpiemy w kolejnych dniach.
  • Jeżeli jednak czujemy ostry ból głowy po nocce na nowej wysokości, to znaczy że organizm nie jest jeszcze gotowy na wyższe wysokości i trzeba poczekać kolejny dzień. Zdrowie powinno być zawsze najważniejsze, ważniejsze nawet niż ograniczona ilość dni urlopowych.
Takie widoki w Himalajach cieszą najbardziej, gdy nie męczy nas choroba wysokościowa. Fotografia własna.

Choroba wysokościowa - o czym trzeba koniecznie pamiętać?

Aspektów, które trzeba jednak rozważyć jest jednak więcej. Przede wszystkim wyprawianie się w wysokie góry dzień po wylądowaniu samolotem oznacza, że w zasadzie z automatu pakujemy się w kłopoty. Trzeba również dbać o odpowiednie nawodnienie. Pamiętajmy, że mniej płynów, to wolniej płynąca krew, więc i słabsza zdolność organizmu do transportowania tlenu. Pijemy więc na potęgę, bo jak zauważysz będziesz też częściej musieć skoczyć gdzieś „na jedynkę”. Badania naukowe co prawda nie potwierdzają tego, że picie większej ilości wody zmniejsza podatność organizmu na zapadnięcie na chorobę wysokościową. Z drugiej strony trzeba mimo wszystko przeciwdziałać wzmożonej emisji płynów. Trzeba też absolutnie zrezygnować z alkoholu, bo rozsądny górołaz wie, że doprowadza się w ten sposób do odwodnienia. A jak wspomniałem przed momentem, samemu wówczas podajemy rękę chorobie wysokościowej.

Na koniec jeszcze jedna ważna kwestia. Mówi się, że w kupie raźniej i choć przeżywanie górskich wędrówek w samotności bywa również wyprawą w głąb siebie, to jednak w przypadku doświadczania choroby wysokogórskiej warto mieć wsparcie partnera górskiego. Pomoże on nam ocenić, że zaczyna się z nami dziać coś nie tak i szybciej podjąć rozsądną decyzję o wycofaniu się w niższe partie. W końcu każdy górski traper przyzna, że pierwszą rzeczą, którą powinniśmy zostawić w nizinach jest brawura. I miej w sercu jedną ważną górską maksymę „jeśli kiedyś przestaniesz czuć respekt do gór, powinieneś przestać w nie chodzić”.

Skoro jesteś na samym spodzie tekstu, to dla mnie jest to wspaniały znak, że zdołałem pobudzić Twoją ciekawość. Będzie dla mnie niezwykłą przyjemnością, jeśli zaserwujesz mi w ramach docenienia wirtualną kawę. Z góry dzięki!

Postaw mi kawę na buycoffee.to